Do trzech razy sztuka… a raczej pizza.

Poszukiwania idealnej pizzy to jednak bardzo trudne zadanie. Więcej było rozpaczy w moim kulinarnym serduszku niż zabawy podczas odwiedzania pizzerii. Nie polecam. No ale zaczynam od początku! Tak podobno najlepiej. 

Pytałam znajomych, czytałam opinie zupełnie obcych mi ludzi. Na pierwszy ogień poszła pizzeria znajdująca się rzut beretem od Maleństwowej Wildy. Suszone Pomidory. Nie wiem, co bardziej mi nie pasowało, średnia pizza czy może podejście obsługi do gości. Pracując w gastronomii przez ponad rok, powtarzano mi wielokrotnie, że gość jest najważniejszy i po wyjściu ma mieć chęć wrócić. Z Suszonymi Pomodorami jest tak, że nie chcę tam wracać. Zrobiłam dwa podejścia, które teraz wydają się stratą czasu. 
Podczas pierwszej wizyty, już na samym wejściu zostałam olana (a chciałam się tylko dowiedzieć, który stolik będzie wolny przez najbliższą godzinę). Jestem w stanie zrozumieć, że mają sajgon, że dużo ludzi, że jest jakaś sytuacja krytyczna, bo np. skończył się jakiś dodatek. No, ale dobra, MAM STOLIK. Brudny, bo nie został od razu posprzątny po poprzednich gościach, ale MAM! Przez 10 minut siedziałam potulnie, czekając na obsługę, która spostrzeże, że jednak to nie jest mój bałagan. No ale nie będę czekać w nieskończoność. Tylko za księciem z bajki mogę tyle czekać :D Czyli co, grzecznie zaczepiam kelnera i proszę o posprzątanie stolika, „Za chwilę się ktoś tym zajmie.” Tak? Zdążyłam wybrać (co zawsze jest trudnym zadaniem) i zamówić pizzę, ja i mój znajomy. Stolik dalej brudny. Aż w końcu zaczepiłam innego kelnera, który w końcu zajął się tym, czym jego znajomi nie potrafili. Stolik czysty i po chwili dostaliśmy pizzę. Może to zamierzona organizacja, nie wiem i nie chce wnikać. Ciasto na papierze? Jeszcze się okaże, że zjadłam go tyle samo, co pizzy ;) Brak oliwy na każdym stoliku, brak sztućców... jeśli sama mam wszystkiego pilnować, to śmiało mówcie na wstępie. No i właśnie! Gdy zamawia się dodatkowe składniki, powinny chyba być na pizzy, prawda? 
Drugi mój pobyt tam po prostu przemilczę. Skoro Margarita, która jest najprostszą pizzą pod słońcem, jest tak bardzo nijaka, że boli, to chyba wystarczy…




Podobno, kto pyta nie błądzi. To ja może przestanę pytać, bo się zdążę zgubić zanim trafię do dobrej pizzerii. Na pytanie, gdzie dostanę PYSZNĄ pizzę, usłyszałam FRONTIERA na Szewskiej, wyjdziesz zakochana”. Chwalą, to pójdę. Przecież pytałam się znajomego, który jest smakoszem dobrego jedzenia tak samo jak ja. Nie mam pojęcia, jaką miałam minę przekraczając próg lokalu, ale w środku, byłam zrozpaczona. Byłam takim małym balonikiem z którego zaczęło uchodzić powietrze. Jednak coś jeszcze w nim zostało! Chwila namysłu i wybór padł na Rzeźnicką i Chorizo (?!). Wiecie, że menu tutaj kłamie? :( Miałam dostać OSTRY sos a dostałam coś, co przypominało łagodny sos pomidorowy. Co poszło tutaj nie tak?! Później było tylko gorzej. Rozumiem, że mogą być przypalone brzegi to tu, to tam, jednak przesadą jest przypalenie jej z każdej możliwej strony (boki i spód) i tego, co jest na pizzy. Tak cieszyłam się na chorizo a dostałam plasterki spalonej na obwodzie kiełbasy. Spoko, mój układ pokarmowy pewnie był zadowolony, jednak kubki smakowe chyba słuchały marsza żałobnego. Co najdziwniejsze, znajomy zamawiający Rzeźnicką, otrzymał apetycznie wyglądającą pizzę. Jego mina też świadczyła o tym, że jest bardziej zadowolony niż ja ;) Trochę marnie wypadli, powietrza w baloniku nie ma. Nawet teraz mi smutno, że PODOBNO najlepsza pizzeria w Poznaniu sprawiła mi taaaaak duży zawód miłosny, że moje 156cm nie może tego znieść :(


Do trzech razy sztuka, prawda? TAAAAAK! 
W weekend miałam rudzielcowego gościa i zrobiłam jej maraton po dobrych miejscach w Poznaniu :) Czyli był TŁOK, MINISTER, STARY BROWAR. Jednak nie samą kawą i wystawą Lets dance żyje człowiek ;) Kierowałyśmy swoje kroki do Wytwórni Lodów Tradycyjnych (bo jak Jeżyce, to tam też trzeba pójść) i wtem! Pojawił się ON! BuffBuss Pizza Truck. Szczerze? Nie przepadam za foodtruckami. Chyba jestem za bardzo wygodna, ale najlepiej czuję się w lokalu, gdzie wiatr nie porywa mi serwetki, mam łazienkę, gdzie mogę umyć ręcę przed posiłkiem i nikt z ulicy nie zagląda mi do talerza ;) No ale co mi szkodzi zobaczyć, z czym to się je ;)
Gdy już ogarnęłam, co chcę jeść (padło na Margaritę, bo jeśli to smakuje, będzie smakować WSZYSTKO!), zaczęłam się zastanawiać, czy tym razem też wyjdę ze zniesmaczoną miną… „Przyszła” pizza i była tak pyszna, że brak słów. Ciasto, sos, wszystko (autentycznie, teraz moje ślinianki chyba sądzę, że znowu będą jeść takie cudo kulinarne :D). Trafiłam do maleństwowego raju, gdzie mają najlepsze pizze w Poznaniu! #truestorybro Co tam, że cała się upaćkałam z Ruuu, było było warto!


Czyli co, musiałam pocałować kilka niezbyt ciekawych żab, by znaleźć swojego księcia :) Serduszko już poskładałam i jestem szczęśliwym Maleństwem, bo w końcu mam „swoje” miejsce do którego będę wracać po dobrą pizzę :)