Ulubione książki kulinarne #1

Za każdym razem, gdy spoglądam na swój regał, napawa mnie dumą. Jest co prawda mały, ale w przyszłości marzy mi się biblioteczka, która nie będzie mieścić wyłącznie kulinarne tytuły, ale też ulubione kryminały, czy też autorów, którzy przez lata sprawili, że sięgam po ich wszystkie dzieła nie patrząc na tematykę.

Obecnie mam chyba około 50 książek kulinarnych, które codziennie cieszą moje oko. Połowa z nich jest cały czas w użyciu, inne tytuły czekają na swoje 5 minut w kuchni Maleństwa a co niektóre zostały użyte kilka razy. Są też takie co mają pozaznaczane mnóstwo przepisów i może niebawem ponownie po nie sięgnę. W sumie nie mam w swojej biblioteczce żadnej pozycji, której bym nie przejrzała, nie zaznaczyła co ciekawszych dań i chociaż nie zrobiła jednej potrawy. Wszystkie zostały kupione z rozmysłem, chociaż nie zawsze kierowałam się zawartością. Czasem wyglądem. Bo jak to twierdzę, książka ma też ładnie wyglądać z zewnątrz jak i wewnątrz. Chciałabym aby zdjęcia w nich były tak apetyczne, że powinnam chcieć rzucić wszystko, zacząć planować posiłki i robić po kolei każdy przepis.

Doszłam ostatnio do wniosku, że mogłabym się z Wami podzielić moimi ulubionymi książkami kulinarnymi oraz zdradzić, czym się głównie kieruję podczas wybierania nowej jedzeniowej publikacji. Na pierwszy ogień pójdą 3 moje ulubione książki autorstwa Yotama Ottolenghi. Natrafiłam na niego przez totalny przypadek. Byłam w jakiejś knajpie i czekając na jedzenie, zaczęłam przeglądać książki, które były na parapecie obok. Totalnie zakochałam się w zdjęciach, później dotarło do mnie, że przepisy w środku są proste w przygotowaniu i dodatkowo nie będę musiała wydawać miliona złotych w sklepie, by zrobić je w domu. No ale później przyszło zerknięcie na cenę. Wiadomo, że na dobrą książkę można wydać sporo, ale też warto poszperać w internecie i w cenie jednej kupić dwie :D

Wracając do Ottolenghi, mam w sowich zbiorach wszystkie jego publikacje, które pojawiły się w polskim przekładzie. Teraz opowiem Wam o 3 z nich. Reszta będzie w kolejnych częściach cyklu, bo kilka razy będziemy tutaj wracać, bo dobro kulinarne trzeba sobie dozować :)

Pappardele z harissą, czarnymi oliwkami i kaparami.

„Prosto”

to jedna z moich najnowszych książek na regale. Kupiłam ją bardziej z zamysłem takim, że to ostatnia pozycja Ottolenghi po polsku, której nie mam i muszę zapełnić lukę. Jest też tą nieliczną książką, gdzie nie mam pozaznaczanych przepisów. Byłoby to całkowicie bez sensu, bo znacznik byłby na każdej stronie. Dlatego tutaj zawsze przeglądam spis treści, bo pamiętam każde zdjęcie potrawy, które znajduje się w „Prosto”.

Sama książka jest zbiorem dań, które zrobimy szybko, składają się z 10 składników lub mniej, możemy sobie rozłożyć przygotowania np. na dzień wcześniej, czasem przepisy bazują na produktach, które mamy w swoich spiżarniach (zadro!) lub w szafkach kuchennych, dla leniwych i dań, które są łatwiejsze niż nam się wydaje.

Oprócz takich oczywistych części w spisie treści jak: brunch, makarony, mięso, czy desery, znajdziemy tutaj przygotowane już menu na różne okazje oraz uczty, więc zamiast godzinnego główkowania, co podać gościom, mamy wszystko wyłożone na tacy albo na talerzu.
Pichcę z tej książki dość często a nie spróbowałam chyba jeszcze połowy tego dobra, które oferuje. Czasem mam tak, że coś mi super posmakowało, ale zastanawiam się, czy byłoby równie dobre z dodatkiem innych warzyw i przypraw. Albo jak połączę dwa przepisy? ;)

Moje ulubione danie z całej książki to chyba pappardele z harissą, czarnymi oliwkami i kaparami! Ostatnio jak go robiłam, to był nawet do tego domowej roboty makaron :)

Burgery z indyka i cukinii z dymką i kuminem.

„Jerozolima”

trafiła do mnie chyba w formie prezentu od chłopaka. Nie gotuję z niej często, ale lubię do niej wracać, co kilka tygodni i szukać w niej inspiracji na posiłki.

Oprócz Ottolenghi, jest tutaj Sami Tamimi, który jest współautorem. Jak piszą we wstępie, jest to dla nich prywatna odyseja. Oboje wychowali się w Jerozolimie, ale dopiero w Londynie spotkali się pierwszy raz. Mamy tutaj książkę kulinarną inną niż wszystkie. Razem z autorami odkrywamy na nowo smaki z ich dzieciństwa i możemy poczuć się jak oni, gdy pierwszy raz smakowali różnych dań. Taka nostalgiczna podróż w przeszłość.
Zanim dokopiemy się do przepisów, możemy sami zagłębić się w historię miasta, w te wszystkie smaki, które oferuje. Później dostajemy kopalnie receptur, które już na zdjęciach wyglądają jak bomby smakowe, które eksplodują w naszej buzi juz po pierwszym kęsie. Za to na końcu znajdziemy przepisy na sosy i dodatki takie jak: harissa, dukkah czy zuoug.

Z tej książki bardzo lubię przepis na pęczakowe risotto z marynowana fetą. Jest trochę czasochłonne, ale warto spędzić te kilka chwil więcej, by później rozkoszować się tym smakiem!
Rzadko kiedy robię burgery domowej roboty, bo w sumie nie wiem dlaczego :D Ale teraz jak o tym piszę, to mam ochotę na te z indyka i cukinii z dymką i kuminem! Totalnie to jest coś, czego teraz potrzebuję w swoim życiu. Chyba zaraz wpadną składniki na nową listę zakupów i będzie pichcenie.

Książka aż kipi od aromatycznych przepisów, apetycznych zdjęć i historii Jerozolimy. Łączy w sobie takie elementy, które są dla mnie ważne przy wyborze nowej pozycji w mojej biblioteczce.

Paella warzywna.

„Obfitość”

to pierwsza książka Ottolenghi, która dołączyła do mojej wtedy jeszcze małej kolekcji kulinarnej. Jest jedną z najczęściej używanych przeze mnie pozycji. Często przepisy z niej są bazą, która jest początkiem zupełnie nowego dania. Bo wiecie, posiadanie książek nie jest przymusem trzymania się ich ściśle. Czasem tak bardzo przypadł mi do gustu jeden przepis, że nie dodaję nic od siebie, bo nie mam odruchu czegokolwiek zmieniania.

Sama książka jest podzielona na części, które odpowiadają poszczególnym warzywom i tak jak tytuł wskazuje, daje obfitość z ich korzystania. I tak mamy np.: warzywa kapustne, majestatyczna oberżyna, zielenina na gorąco i na surowo, rośliny strączkowe czy makaron, polenta, kuskus.
Wydaję mi się, że każdy znalazłby tam coś dla siebie a po jakimś czasie obcowania z książką, jest szansa, że przekonamy się do warzyw i dodatków, które jakoś wcześniej nie witały często na naszych talerzach ;)
Kartkując „Obfitość” przypomniało mi się, że dawno nie robiłam paelli warzywnej, która jest chyba moim ulubionym przepisem z tej książki. Chociaż nie pogardzę też placuszkami ze szpinakiem z masełkiem limonkowym.

Gdybym miała wybrać najlepszą książkę z tego zestawienia, nie wiedziałabym której dać pierwsze miejsce. Każdą lubię, z każdej korzystam, każda ma przepięknie, smakowite zdjęcia. Może byłaby to „Jerozolima” albo „Prosto” albo „Obfitość”. Proszę nie zadawać mim takich trudnych pytań ;)

Tak się prezentuje moja pierwsza 3 z ulubionych książek kulinarnych. Mam nadzieję, że choć trochę zainteresowałam Was tymi tytułami i może niebawem sami coś tam zamówicie i będziecie pichcić w domowych pieleszach oraz cieszyć się smakiem, który w przypadku tych wszystkich przepisów z tych pozycji, będzie obłędny.