Dlaczego warto sięgnąć po książkę „Chujowej Pani Domu”?

Każdy z nas ma w swojej domowej biblioteczce książki, które kupił w przypływie chwili i od momentu postawienia ich na półce jedyny kontakt z nimi ma podczas wycierania kurzu. Grzecznie przyznaję, że i ja mam takie książki. Staram się tak dobierać (a raczej tak mi się wydaje) pozycje książkowe, by po upływie kilku miesięcy, a nawet lat, skierować dłoń i wybrać właśnie TĘ książkę! Zdarza się nawet, że w dniu zakupu już zaczynam pochłaniać kartki nowej zdobyczy!

Książka Magdaleny Kostyszyn zalicza się do tych nielicznych tytułów. Gdy już udało mi się przedostać przez karton, hermetyczną kopertę i w końcu złapać w swoje ręce czytadło, czułam to w kolanie, że polubimy się od wstępu!

Postanowiłam, by wielkie czytanie zaczęło się prawilnie, czyli wieczorem. Najlepiej gdy będę owinięta w kocyk (niestety, w życiu nie czytałam książki jako burrito) i w jednej dłoni dzierżyła kubek z kakao. Jedyne co się z tego opisu zgadza, to to, że siedziałam na kanapie, bo resztę mogę zwyczajnie skreślić. Kiedyś się nauczę czytać mając odpowiedni nastrój wokół. Mam czas, bo jeszcze nie zdmuchnęłam świeczek na torcie z liczba 27! Chociaż po co mi taka oprawa, skoro obok miałam najlepszego kompana – chłopaka (koty się nie liczą, one są zawsze w mieszkaniu!), który musiał czasami słuchać obszernych fragmentów. Dzisiaj się śmieje, że w sumie też przeczytał książkę Magdy ;)

Teraz jest ten moment, w którym powiem Wam, dlaczego warto sięgnąć po „Chujową Panią Domu”, jeśli jakimś dziwnym sposobem jeszcze tego nie uczyniliście ;)

Nie jest to żaden z tych poradników, w których na każdej stronie dowiemy się, jak stać się panią domu, jak przeżyć własne życie, czy może jak mieć idealnego chłopaka, narzeczonego, męża, dzieci, psa albo kota (niepotrzebne skreślić). Jest to zwykła książka napisana w niezwykły sposób. Czytasz, czytasz, czytasz i masz wrażenie, że ktoś siedział z lornetką w bloku naprzeciwko i spisywał Twoje anegdotki życiowe, tylko musiał je od czasu do czasu trochę ubarwnić. Przynajmniej mnie nie opuszczało takie uczucie w kilku (-nastu) miejscach ;) Dla przykładu rzucę Wam, pomiędzy moimi wypocinami, kilka krótkich fragmentów, gdzie kłania się prawdziwe życie i obstawiam w ciemno, że niejeden z Was może przy jednym z cytatów pomyśleć: „to o mnie”!

Perfekcyjne kobiety nie jedzą drugiego śniadania w pracy i nigdy, przenigdy nie przynoszą do biura kanapek z domu. A już na pewno nie wpierdalają pod stołem śmiejżelek. Jak powszechnie wiadomo, nieobce są im także konwenanse życia biurowego, które nie zakłada spóźniania się, a także spoufalania z pracownikami niższego szczebla.Gdybyś i ty poszła tropem tych kobiet, uniknęłabyś niezręcznych momentów w kantynie, kiedy mijasz się ze stażystami młodszymi o prawie dekadę. Mrugają do Ciebie porozumiewawczo za każdym razem, gdy dochodzi między wami do kontaktu wzrokowego. Zdaje się, że nikt z was długo jeszcze nie wyrzuci z pamięci tej epokowej nocy, kiedy jako adeptka bardziej doświadczona w imprezowaniu zabrałaś całą grupę praktykantów do nocnego klubu. Ani tego, że w połowie imprezy piłaś wódkę z pępka striptizerki.

Każdy z siedmiu rozdziałów to zbiór opowiadań z życia wziętych. Z zamkniętymi oczami możesz wybrać losową stronę i przeczytać swój własny fragment. Książka jest uzależniająca, więc dobrze mieć wolne wieczory, bo sama często musiałam odrywać się od czytania, kiedy zbliżał się mój przystanek albo musiałam w końcu pójść spać, bo rano nawet kofeina dożylnie nic by nie dała. 

Lekkim krokiem wkraczamy w nowe technologie. Porzucamy drewniane riki-tiki oraz kolorowe sprężynki na rzecz tamagotchi albo odjechanego jojo (dla niektórych z nas zakup równoznaczny jest z ogłoszeniem upadłości konsumenckiej). Stajemy się właścicielami pierwszych komputerów – sprzęt Atari oraz Commodore 64 zdobi nasze pokoje ze ścianami obklejonymi plakatami, ale ostatecznie to „konsola” Pegasus skrada dziecięce serca. Dziewczyny grają w Mario, chłopaki w Contrę, cała rodzina popyla w kaczki. Do dziś z rozrzewnieniem zdarza mi się wspomnieć serial „Tajemnica Sagali”.

Sama autorka przyznaje, że inspiracją do napisania książki było życie. Zwyczajnie. Rzadko sięgam po pozycje książkowe (no jedynie, że to jest coś pokroju „pokażę ci jak zmienić swoją garderobę za małe pieniądze!”), które w zamyśle chcą mi udowodnić, co nie tak jest z moim życiem i dokładnie wskażą ścieżkę, którą powinnam obrać, by żyć harmonijnie. Boge! Tutaj za to mamy książkę, która sprawi, że poczujemy się dobrze sami ze sobą. Bez zakazów i nakazów. Przecież to życie pisze najlepsze scenariusze. Spójrzmy przykładowo na mnie (jestem najbliżej!). Gdybym czytała publikacje o tym, jak znaleźć miłość swojego życia i co powinnam robić, by mój książę (nie na białym koniu, ewentualnie z biały iPhonem) odszukał mnie bez problemów, nigdy nie znalazłabym mojego najlepszego pod słońcem chłopaka  i nie miałabym dwóch małych, kocich szkrabów (bo pies u Mamy to zdecydowanie za mało). Książka za nas życia nie przejdzie, nawet super życiowy podręcznik nie pomoże! Nie ma opcji! Najmniejszej.

Osobiście wyznaję filozofię bycia szczęśliwym we własnym domu. Nie pozwalam, żeby pod meblami i fotelami rozmnażały się koty, ale też nie dostaję kota na widok nieumytych okien. Nie znoszę prasować, tak więc opracowałam autorską metodę strzepywania ubrań tuż przed ich wysuszeniem, przez co rykoszetem żelazko wyzionęło ducha i spoczęło na cmentarzysku piwniczych osobowości, obok tostera i maszyny do szycia. Słyszę czasami, jak w suterenie odprawiają modły o powrót do życia doczesnego, ale pozostaję niewzruszona.

Jeśli pracujesz w domu, jednocześnie stajesz się odzwierciedleniem wszystkich kurierów, listonoszy oraz roznosicieli ulotek. Raz zainfekowany domofon już zawsze będzie dzwonił tylko do ciebie. Nie chwal się również zbyt głośno, że masz biuro we własnych czterech ścianach, bo jest spora szansa, że któraś z twoich koleżanek z bloku poprosi cię o przypilnowanie swojego maluszka.

Sami widzicie, ile nas samych jest w tych cytatach. Jeszcze nie jesteście przekonani? Macie ostatnie dwa!

Może i łyżwiarstwo to całkiem ciekawy sport. Może i ładnie wyglądają te wszystkie zawodniczki na igrzyskach olimpijskich, które w strojnych kostiumach wywijają na lodzie piruety. Mnie przed pójściem na lodowisko blokuje jedna myśl. Jestem przekonana, że ostre przedmioty i moje umiejętności manualne, to nie jest bezpieczne połączenie. Kiedy wyobrażam sobie siebie na torze łyżwiarskim, moja głowa automatycznie produkuje obraz upadku i rozciętych dłoni (albo innych części ciała). Wizja zabójstwa kogokolwiek tak nietypowym narzędziem zbrodni skutecznie zniechęca mnie do wychodzenia z domu. (Co powiedzieliby na to w więzieniu?)

Jestem człowiekiem skrajności. Z jednej strony na myśl o świętach i czerwonym barszczu z uszkami dostaję spazmów szczęścia, cieknie mi ślina i momentalnie jestem w stanie zrezygnować z wielu dóbr tego świata, byle tylko zatopić swoje trzonowce w mięciutkim grzybowym nadzieniu. Z drugiej jednak każdorazowe wspomnienie ostatniej świątecznej wieczerzy z najbliższymi wpędza mnie w depresję. Obmyślam plan ucieczki oraz niczym niesforna pensjonarka w szkole z internatem karczuję swój umysł w poszukiwaniu sposobu na to, jak szybko, ale jednocześnie bezboleśnie zachorować.

Na koniec postawcie sobie pytanie, ile razy coś nam nie wychodzi idealnie, ale i tak jesteśmy zadowoleni z efektu? Inni z naszego otoczenia są zadowoleni. Właśnie! Tych „razów” jest dużo. Nie potrzebujemy być idealni dla innych, nawet nie dla samych siebie. Nasza aktualna wersja, jest najlepszym obecnie wydaniem, które ma codziennie dostępną aktualizację. Książka Magdy pokazuje nam, że na świat należy spojrzeć z humorem i ze zdrowym dystansem nie tylko do siebie, ale i do otoczenia. No i co najważniejsze, nie należy czytać PORADNIKÓW, tylko ANTYPORADNIKI :) „Chujowa Pani Domu” się poleca!